Wieczorem miałem napisać ciąg dalszy „Strachów”, ale niestety dzisiejsze „traumatyczne przeżycia” skłoniły mnie do zmiany planów. Po raz pierwszy od dziesięciu lat sytuacja zmusiła mnie do skorzystania z dobrodziejstwa szczecińskiego grodu, jakim jest niewątpliwie komunikacja miejska. I tak czekam na przystanku, przestępując z nogi na nogę. Zimno jak cholera, facet z jednego boku dmucha mi dymem w twarz a z drugiego starsza pani co chwilka puka ciężkimi reklamówkami po łydkach. Jestem zmęczony, zziębnięty i poirytowany. Ku mojej pociesze dostrzegam zbliżający się pojazd. Na przystanku zaczyna się nerwowa przepychanka, przydeptywanie, szturchanie łokciami…i bieg szczurów, kto pierwszy… A ja wciąż stoję tam, gdzie stałem. Tramwaj zatrzymuje się z łoskotem, drzwi rozsuwają się strasząc okropnym ludzkim ściskiem wewnątrz. Zastanawiam się, czy nie poczekać na następny, ale wiem, że będzie gorzej, ba za chwilkę godziny szczytu. Ruszam, wciskam się w tłum. Gdy jestem nogą na pierwszym stopniu ktoś napiera na mnie nerwowo. Zaciskam szczęki by nie wybuchnąć. Przepraszając co chwilka próbuję się przedostać głębiej. O skasowaniu biletu nie ma mowy, to niewykonalne, poza tym chyba tylko kontroler samobójca odważyłby się na obchód.. Po totalnie wyczerpującym przeciskaniu się przez żywy mur wydajający z siebie okrutną mieszaninę zapachów, znajduję w końcu miłe miejsce. Pojazd rusza. Chwytam się poręczy. Spoglądam na kolorowe witryny sklepów , zdobne bramy i ludzi na chodnikach. Zatapiam się w myślach. Próbuję znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie dla zbliżających się świątecznych problemów. Z rozmyślań wyrywa nie nagły napór przyciskającego się do mnie od tyłu faceta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, tramwaj napchany po brzegi że ręką nie ruszysz, gdyby nie przylgnięta do mego lewego pośladka twardość krocza tegoż pana. Przez myśl mi przeleciało, że to paradoksalne i pewnikiem się mylę. Szybko jednak docierają do mnie realia , gdy nabrzmiała, pulsująca męskość zaczyna wykonywać delikatne ruchy posuwisto-zwrotne. Czuję jak wstyd rozkwita mi płonącymi rumieńcami na policzkach, jak wściekłość odbiera mowę…czuję jak narasta we mnie złość. Nie chciałem jednak robić z tego afery, cała ta sytuacja była dla mnie dość już upokarzająca. Postanowiłem udać, że nic się nie dzieje jednocześnie gwałtownie wyrzucając biodra w przód, by uniemożliwić typowi zabawianie się moim kosztem. Nim pojąłem, że jednak wygiąłem się za bardzo, moje krocze zatrzymało się na ramieniu siedzącej przede mną starszej pani, która natychmiast spojrzała na mnie z wyraźnym niesmakiem otwierając uszminkowane strażacką czerwienią wargi, w gotowości do podniesienia głośnego alarmu. Przepraszając i tłumacząc się wróciłem do pozycji wcześniejszej. Kobieta pokiwała z politowaniem głową i zatopiła wzrok w szybie. Typ za mną przyjął powrót moich pośladków z wyraźnym zadowoleniem i począł z entuzjazmem kontynuować tarło. Ja pierdole - pomyślałem sobie – dlaczego to zawsze mi przytrafiają się absurdalne sytuacje? Całe moje życie to jeden wielki absurd. Facet skwapliwie „bodzie” mnie w półdupek dysząc do ucha, a staruszka obserwuje bacznie kątem oka, czy aby nie naruszę jej strefy choćby o milimetr. Powoli ogarnia mnie głupawa. Czuję się tak, jak bym grał główną rolę w czarnej komedii.. Pasuję, i chcąc załatwić sprawę po cichu, bez świadków, wysuwam do tyłu rękę, chwytam gwałtownie na oślep i zaciskam wściekle. Czuję jak „ocieracz” cały pręży się…sztywnieje. Zaciskam mocniej…ani piśnie. Spoglądam na odbicie w szybie, na jego twarzy maluje się zdziwienie pomieszane z cierpieniem. Z jadowitym uśmieszkiem zaciskam palce aż do bólu. Typ blednie, drży i próbuje się oswobodzić. Odbicie patrzy przepraszająco i błagalnie w moje oczy. Uwalniam z uścisku jego klejnoty i z niesmakiem przecieram dłoń w nogawkę spodni. Raz jeszcze spojrzałem na jego twarz w szybie i… zrobiło mi się go szkoda ( jakoś tak mam, że zawsze próbuję zrozumieć, tłumaczyć innych). Nie wiem co nim powodowało, samotność, nagła potrzeba chwili, czy też jakieś skłonności. Nie miałem ochoty zatapiać się w rozmyślaniach, które i tak do niczego mnie nie zawiodą. Przed kolejnym przystankiem…usłyszałem – przepraszam…i zobaczyłem jak znika za tramwajowymi drzwiami. Harda staruszka, aż do końcowego łypała na mnie podejrzliwie.
Wieczorem, przy maślanych ciasteczkach i irish koffee opowiadam przyjaciółce o tramwajowej przygodzie. Uważnie słucha potakując głową, a gdy kończę pyta:
- a jaki to był numer linii?, bo ja chętnie…
Cóż dodać?...